poniedziałek, 20 czerwca 2011

KUNA... jego mać...

   Parę dni temu idąc z Jasiem do sklepu znaleźliśmy na skraju szosy, w środku wsi, zabitą przez auto kunę... Futrzak nie był zbyt "poturbowany" i był świeży. Takiej okazji nie mogliśmy przepuścić :)

   Diana troszkę potrenowała...

RAKIJA z Łabędziej 33 FCI "Diana" - właściciel Kol. Mirek

   Jakość zdjęć trochę kiepska, ale ćwiczyliśmy po godzinie 21. do tego po ulewnym, popołudniowym deszczu...

   Trening zaczęliśmy od przypomnienia aportu dość ciężkiego dummy...

Diana na komendę ruszyła po prosty, markowany aport...

Podniosła...

...wróciła najprostszą drogą...

  ...i przepisowo oddała

   Potem przypomniałem jej, że aport wcale nie musi spadać, i że może mieć futro...

Suka ładnie pracuje "wiatrem" szukając "ślepego" aportu...

 ...i znów oddaje w siadzie

   Przyszła w końcu kolej na kunę... Chcąc sprawdzić wrodzone predyspozycje suki decyduję od razu posłać ją po markowany (widoczny podczas rzutu) aport. Żadnego zaznajamiania z odwiatrem drapieżnika czy wkładania kuny do kufy...

   Podejmie? Przyniesie? A może odpuści? - kołata mi się po głowie kiedy szepczę "aport" wpatrzonej we mnie Dianie, siedzącej przy lewej nodze...

   Poszła, już jest przy zwierzu, chwila zawahania, podjęła! Stoi z drapieżnikiem w kufie... Co ja mam z "tym" zrobić? Pomagam suce powtarzając "aport" i dając serię podwójnych gwizdków... Poprawiła chwyt i ruszyła do mnie.

dynamicznie

   Moment zawahania Dianka miała tez przed oddaniem aportu. Gdzieś odezwał się instynkt tłamszenia drapieżnika i próbowała robić "śmigło", odkładać, szukać "skuteczniejszego" chwytu... Podałem aport z ręki, komendy "trzymaj mocno" i "daj" przywołały ja do porządku...

troszkę kombinujemy

 i już spokojniej


   Biorąc od uwagę, że Diana ma niecałe 10 miesięcy, był to jej pierwszy kontakt z drapieżnikiem i pierwszy raz aportowała "kompletną" zwierzynę można mieć nadzieję, że po odpowiedniej zaprawie KAŻDĄ zwierzynę drobną, włącznie z lisem, będzie podawać "do rączki"...

   Po zakończonej sesji fotograficznej posłałem wachtelkę jeszcze trzy razy po aport kuny. Chodziło mi o to, żeby suczki nie przemęczać, ale utrwalić pewne odruchy, koncentrując się już wyłącznie na pracy psa, a nie na robieniu zdjęć.
  Po chwili biegania, zakończyliśmy trening prostym aportem dummy. Miało to na celu przypomnienie Dianie, że aportujemy nie tylko zwierzynę, ale wszystko co wskaże przewodnik.
    

   Na koniec kilka rad odnośnie nauki aportowania:
- ćwiczenia zaczynamy na przedmiotach miękkich i lekkich (polecam wałki malarskie);

- zasadniczą część ćwiczeń prowadzimy na dummy (różnej wielkości i masy);

- unikamy twardych aportów drewnianych, uczą one psa twardego chwytu, czasem pies przyzwyczajony do twardego aportu nie umie sobie poradzić z przejściem na miękką i przelewającą się w kufie zwierzynę;

- do aportowania zwierzyny przechodzimy stopniowo, najpierw dołączając do sztucznych aportów suszone skórki czy skrzydła, potem przechodzimy do aportów zwierzyny zimnej i dopiero na końcu ciepłej;

- na każdym etapie pilnujemy poprawności wykonywania aportu (pewny chwyt, powrót najbliższą drogą, oddanie w pozycji siad), karcimy każdy odruch zabawy aportem, skubania, memłania;

- ćwiczenia urozmaicamy (ląd, woda, szuwary, krzaki, różne rodzaje aportów);

- pies musi mieć przeświadczenie, że aport to nie tylko to co spadło na jego oczach; wprowadzamy aporty ukryte, podrzucone wcześniej czy po włóczkach; pies nauczy się pracować nosem i nabierze do nas zaufania jeśli po naszej komendzie odnajdzie niewidziany aport;


   Jestem zwolennikiem angielskiej metody nauki aportu. Polecam artykuły i książkę Kolegi Marchwickiego...



Piotr Kukier

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz